Wczoraj Angel była długo w przedszkolu (bo żem musiała zostać w pracy),
dopiero o 16 ją odebrałam.
Na godz. 16.30 jechałyśmy 3 tramwajami po 1 przystanku, żeby dotrzeć na Kapitulną,
na zajęcia logorytmiki i arteterapii dla małych.
Tam Ania brykała do 18.30.
Na samym końcu, po zajęciach zrobiła wyścig na piłkach,
ja się zagadałam, jej Tato też,
a Anulka nagle ... nosem na ziemię!
Krew popłynęła :(
łzy popłynęły :(
jak było smutno.
Przestraszyliśmy się. Anulka spłakana zasnęła w aucie.
Dojechaliśmy do domku, Babcia i Siostrzyczki przytuliły,
no i położyłam się z Angel spać.
A dziś...
Rano, Babcia pyta, czy Dziewczynka idzie do przedszkola? - a Angel - że nie, bo boli główka.
Jak dzwoniłam do domku - to Angel na foteliku
po prawej stronie - soczek
po lewej stronie - ciasteczka
dwa śniadanka zjedzone - bo Babcia zrobiła jedno, a Tatuś drugie.
Tak chodzi mi po głowie, że moja Angel to "inteligentna bestyjka"
wie, jak wykorzystać "bycie chorym":)
- moja krew - ;-)